|
tytuł oryginału: More Than
Forever
wydawnictwo: CreateSpace
Independent Publishing Platform
data wydania: 11 lipca 2014
liczba stron: 348
ocena: 10/10!!!!
data przeczytania: 20 luty 2015
|
“Because while she's so pre-occupied reading... I'm so pre-occupied reading her.”
Kocham czytać. Długo zajęło mi odkrycie, dlaczego kocham to
aż tak bardzo, że potrafię przesiedzieć cały dzień z Kindlem w dłoni i
zorientować się po jakimś czasie, że moje nogi zdrętwiały i nie czuję ich. Moje
dzisiejsze odkrycie wcale mnie nie zaskoczyło, na pewno nie jestem jedyną osoba
na tym porąbanym świecie, która doszła do takiego wniosku. Bo moi drodzy,
fikcyjny świat pozwala oderwać się od swojego życia i jeśli książka jest
naprawdę dobra, można poczuć się częścią czytanej historii. I tak jest w moim
przypadku. Nie wiele rzeczy i historii powoduje, że muszę się na chwilę
zatrzymać. Ale dzisiaj, dosłownie przed chwilą, skończyłam czytać „More Than
Forever”, tom czwarty serii Jay McLean. I myślałam że dwa poprzednie tomy były
genialne, a jednak czwarty totalnie mnie pokonał. Tak ogromnych uczuć nie
wyzwoliła we mnie już dawno żadna książka. Brakuje mi zupełnie słów ażeby
opisać, co teraz czuję. Z jednej strony jestem cała happy, bo historia
skończyła się dobrze, ale wszystkie problemy napotykane po drodze do ich
szczęścia spowodowały u mnie niesłychanie ogromne pokłady smutku.
Ostatnio dużo rozmyślam o moim dzieciństwie. Odnajduję w
sobie różne dziwne cechy, nie do końca pozytywne. Miałam i nadal mam ciepły
dom, rodzinę, która mnie kocha mimo wszystko, a jednak czuję, jakby czegoś
brakowało. Może na zewnątrz tego nie widać, ale w środku panuje totalny chaos.
W mojej głowie jest wszystko i nic zarazem. Pewnie dlatego właśnie uwielbiam
książki, w których bohaterowie mają przyziemne problemy, bo dzięki czytaniu w
jaki sposób oni sobie radzą, mogę w jakiś sposób poradzić sobie ze swoimi
demonami. Nie mówię, że moje życie jest tak samo trudne, jak np. Lucy, której
matka umarła i to na jej barkach została cała rodzina. Nie, nie o to mi chodzi.
Raczej o to, że dzięki nim staram się odkryć, co ze mną jest nie w porządku.
Uzewnętrzniam się, wiem… Ale tutaj akurat mogę…
„More Than Forever” to pozycja o wielkiej, sięgającej gwiazd
miłości, która zaczęła się od ogromnej tragedii. Niewinne, pierwszej miłości
dwojga nastolatków, którzy odkrywając siebie nawzajem, okrywają też zawiłe
meandry najpiękniejszego uczucia na świecie.
“Because it's eternal, the rise and fall of the sun. It's forever. Just like us”
I co pięknego w tej historii
to dusze głównych bohaterów. Dusze tak piękne, że aż niemożliwe do istnienia.
Cameron to chłopak, jakiego życzyłaby sobie każda dziewczyna, każda!, naprawdę.
Ma wszystkie cechy i zadatki na perfekcyjnego chłopaka i męża. I taki jest. Po
prostu perfekcyjny…
Cameron is an artist. He’s an athlete. He’s an unbelievably respectful son. Above all that, Cameron has a heart the size of the ocean.
„After the hundred times of watching this movie, the little boy turned to his mother and asked, “Why wouldn’t the genie just give more wishes?” His mom smiled down at him. “Because,” she said. „It’s selfish to want more than you already have”.”
Historia tej dwójki
naznaczona jest dużymi tragediami, ale mimo wszystko będąc razem, przetrzymają wszystko.
Ta historia jest tak piękna i cudowna, że trudno przejść obok niej i nie
zastanowić się na chwilę nad swoim życiem.
Czy jesteśmy tu, gdzie chcielibyśmy
być?
Czy jesteśmy otoczeni ludźmi, których kochamy i którzy kochają nas?
Czy robimy, to co
kochamy robić?
Czy jesteśmy szczęśliwi?
“I thought it was impossible to be able to laugh again. But he did it; he made my impossible, possible”
„More Than Forever” i Jay
McLean doprowadziły mnie do łez. I pomimo, że nienawidzę tego uczucia pustki po
lekturze, to jednocześnie je kocham, bo to znaczy, że coś mnie jeszcze wzrusza,
że moje serce bije, że nie jest lodowate…
There is a love so fierce it cannot be measured.
A heart so strong it will never slow.
There is a promise so sure it can never lie.
And we promise that love forever.
Forever and always.