tytuł oryginału: Beautiful
disaster, Walking disaster
seria/cykl wydawniczy: Beautiful #1, #2
wydawnictwo: Atria Books
data wydania: 26 maja 2011, 2 kwietnia 2013
liczba stron: 319, 433
ocena: 9/10
data przeczytania: 21,
23 marca 2014
|
“It's dangerous to need someone that much. You're trying to save him and he's hoping you can. You two are a disaster." I smiled at the ceiling. "It doesn't matter what or why it is. When it's good, Kara... it's beautiful.”
Jamie McGuire
powołała do życia kolejną parę, która zaprząta umysły czytelników New adult.
Abby i Travis to dość wybuchowe połączenie. Ona, niby poukładana, spokojna,
fanatyczka kardiganów, taka „cicha woda”, ale kiedy trzeba walczyć o swoje
potrafi wykrzesać z siebie „lwicę”. On, „bad boy”, pokryty tatuażami z ogromną
chęcią przyłożenia właściwie każdemu, kto się napatoczy. I zakład, który jest
początkiem wszystkiego.
W zasadzie
książka ta jest dosyć przewidywalna. Od samego początku wiadomo, jak ta
historia się zakończy, jednak wcale nie ujmuje to przyjemności jej lektury. Bohaterowie,
jak to współczesne popkulturowe postaci, zaplątani w swoim istnieniu, z
powracająca przeszłością i demonami w szafie starają się odnaleźć drogę do
swoich serc. Droga ta nie jest jednak prosta. Wielość zakrętów czasem może
zniechęcić czytelnika, ciągłe niezrozumiałe poczynania bohaterów wprowadzają
lekko frustrującą atmosferę. I tylko czeka się na moment, kiedy w końcu on/ona
powie, że kocha a wtedy będą żyli długo i szczęśliwie. Z bajkami jest jednak
taka sprawa, że „żyli długo i szczęśliwie” wcale nie oznacza razem.
Mam jedno
zażalenie. A właściwie może to tylko moja chęć ponarzekania. „Beautiful disaster”
i „Walking dis aster” powinny być sprzedawane razem. Nie mówię, że miałaby być
to jedna książka, ale taki pakiet. Szczęściem moim było to, że obydwie pozycje
były już na rynku od jakiegoś czasu i nie musiałam czekać ze zniecierpliwieniem
na wersję Travisa – która swoją drogą jest … ugh, naprawdę, naprawdę wyśmienita.
Współczuję czytelnikom, którzy tego szczęścia nie mieli. Bo żeby dogłębnie
poznać historię tej dwójki, część druga jest niezbędna. Plus też tego taki, iż „Walking…”
pokazuje inną perspektywę, myśli Travisa, jego motywy. Dlatego, jeśli już zabierać się za tę lekturę,
to koniecznie w pakiecie, bo zazębiają się one w taki sposób, że z jednej możemy
się dowiedzieć czegoś, czego w tej drugiej nie było. Dodatkowo w „Walking…”
mamy epilog – „11 lat później”. Nie przepadam za tego typu zakończeniami, ale
to było naprawdę intrygujące, zamykające historię Abby i Travisa.
Gdzieś spotkałam
się z porównaniem Travisa Madoxa do Christiana Grey’a. Hmmm… może i coś w tym
jest. Chęć kontroli, „makeup sex”,… Ale nie wychodziłabym aż tak daleko. Nie da
się ukryć, iż współczesny bohater literacki to zazwyczaj ktoś, kogo dopada
przeszłość, ma wiele problemów ze swoim ja i spotyka „ją”, której celem
życiowym jest zmiana go na lepsze. Już po raz któryś z kolei twierdzę, iż my –
kobiety - potrzebujemy kogoś, kogo możemy naprawić, kto zmieni się pod naszym
wpływem, wyłącznie dla nas. Dlaczego? To pytanie raczej do psychologów. Nie
znam dokładnej odpowiedzi, być może spowodowane jest to tym, iż chcemy mieć
jakieś znaczenie, być potrzebną, zmienić. Kluczowe słowo – zmienić. Nie zawsze
na lepsze.
Ale książkowe
historie zazwyczaj kończą się dobrze. Bohaterowie mają swoje szczęśliwe
zakończenie. Tak też jest i w tym przypadku.
Polecam, bo nie
jest to tandetna historia dla nastolatek, bez żadnego przesłania. Ta historia
ma swój morał, trzeba go jedynie wyczytać z kart książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz